Kontakt | | | |

Bądźcie odpowiedzialni za ład społeczny i moralny, ład myśli i uczuć, odpowiedzialni za przyjęte na siebie obowiązki, za miejsce, jakie zajmujecie w ojczyźnie, w narodzie, w państwie, w życiu zawodowym. Tą drogą idzie się do wielkości.
Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski

Piotr Sutowicz: Człowiek w czasach postprawdy

Kiedy niemal 100 lat temu Ortega y Gasset pisał swój manifest socjologiczny pt. „Bunt Mas”, to już na pierwszych kartach dzieła określił tytułową intuicję, jako „przerażające zjawisko”. Jego książka inspiruje do dziś dnia i wcale nie trzeba się zgadzać z każdą wyrysowaną na jej stronach diagnozą, by zgodzić się z niektórymi lękami autora. Warto nadmienić, że nie on pierwszy i nie ostatni nakreślał wizję rzeczywistości wynikającej z umasowienia społeczeństwa.

Autor był raczej liberałem i w demokracji liberalnej szukał rozwiązań dla cywilizacji. Czas pokazał, że jeżeli nawet miałby rację, to jego wizja takiego sytemu umarła wraz z postępami owego przerażającego „buntu mas”, czyli zwycięstwa człowieka nijakiego, który domaga się afirmacji swej nijakości, a że działa w tłumie, to tym samym demokracja staje się narzędziem owego nijaczenia. Konsekwencją jest to, że społeczeństwo ginie pod naciskiem sumy egoizmów, kreowanych przez egoistów, którym schlebiają instytucje państwa, ale i kultura i coś co określa się mianem cywilizacji, choć nią tak naprawdę nie jest. Autor zacytowanego dzieła nie wahał się w różnych kontekstach swojego opisu używać słowa „barbarzyństwo”, a skoro on mógł, to możemy i my. Ofiarą buntu mas padło wszystko co mu nie schlebiało w tym i prawda, którą mam się tu zająć w sposób szczególny.

Wszystko jest „post”

Ów opisany przez hiszpańskiego socjologa „bunt”, musi prowadzić do zmiany wszystkiego. W swej książce, wyraził on pewne niepokoje w tej kwestii, choć czas pokazał, że rzeczywistość go przerosła. Być może ów paradygmat liberalno-demokratyczny, którym się kierował stłumił jego skądinąd słuszne postrzeganie XX wieku, być może pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że nie jego jednego. Po prostu owe „przerażające” „postępy postępu” wzmocnione odreagowaniem na pojawiające się w międzyczasie, europejskie totalitaryzmy, połączone z rozwojem techniki przyśpieszającym w nieznanym wcześniej tempie, okazały się być katastrofalne w skutkach dla wszystkiego co wynikało z tradycji i nikt, jak na razie, nie znalazł skutecznego antidotum na ta chorobę. Przy czym, za skuteczność uważałbym tu stworzenie całościowego systemu, który tą małpiarnię współczesności zlikwiduje.

Nasza nowoczesność doprowadziła do tego, że wszystko w czym żyjemy stało się „post” lub „po”. Przede wszystkim jesteśmy ponowocześni, postindustrialni i postmodernistyczni, a niektórzy mówią, że post-postmodernistyczni. Czasami trudno się zorientować co może się pod owymi terminami kryć, ale jedno jest zdaje się pewne, łączy je wszystkie konieczność przedefiniowania dotychczasowych fundamentalnych pojęć, i chęć rozpoczęcia wszystkiego od nowa, tak jakby historia ludzkości nigdy się nie wydarzyła i nic nam nie dała. Media często pokazują nam jak to wygląda, z tym, że trzeba głębokiego dystansu do tego, co się mówi by się w tym zorientować.

Fakt medialny

W ramach owej post rzeczywistości istnieje również coś co można nazwać „post prawdą”, z tym, że ja tego pojęcia i jego zakresu używam tu na własny rachunek i nie biorę za nie naukowej odpowiedzialności. Dobrą ilustracją dla post prawdy jest pojęcie „faktu medialnego” czyli czegoś co podały media, a co wcale nie musi być tożsame z prawdą, niekoniecznie też musi być kłamstwem, ba, niekoniecznie musi „być”. W mądrości ludowej istnieje pewien idiom sytuacyjny kiedy nie można skłamać, ale i prawdy też nie wolno powiedzieć. Tu jest niby to samo, ale podawane w skali masowej, po to by o tym mówić, by społeczeństwo miało czymś zajętą uwagę. Mogą to być rzeczy absurdalne, ale mogą być i zbliżone do jakiejś rzeczywistości istniejącej. Mamy więc w mediach rzekome lub zmyślone fakty z życia gwiazd i polityków, celebrytów i innych osób określanych mianem „publicznych”. Publiczna jest ich praca, ale i życie prywatne, publicznymi stają się też plotki, w tym te zmyślone, a więc kłamstwa. Podaje się masom różne produkty w tym zakresie, byle tylko chciały je konsumować, a one jak na razie chcą, tu po raz kolejny muszę przyznać słuszność hiszpańskiemu socjologowi, niestety. Być może zawsze świat masowy bywał jakoś tam niewielki, jeśli chodzi o zainteresowanie. Horyzonty naszych pradziadów, ograniczone lokalnością, nie pozwalały na życie wielkimi ideami ani dyskusjami nad filozofią bytu. Im bliżej przyrody, tym wszystko było bardziej ludowe. Były, nieistniejące najprawdopodobniej w realu, strzygi i nimfy, tudzież czarownice. Dziś mamy postacie z horrorów, których odbiorca Netfliksa chyba boi się tak samo jak człowiek XIX-wieczny topielic i południc. Trzeba umieć odróżnić sferę rozrywki, choćby głupiej, od poszukiwania prawdy.

Prawda w życiu publicznym

Skoro fakty medialne mogą, ale nie muszą odpowiadać rzeczywistości, to również i zjawisko prawdy jako takiej stało się dowolne. Nikt już jej nie potrzebuje, nie jest ona potrzebna do niczego. Podstawowy fundament cywilizacji, w opisie Feliksa Konecznego jeden z elementów słynnego pięciomianu bytu, został wyjęty z życia publicznego. Na początku zastąpić ją miało przekonywanie przeciwnika do swoich racji. Te ostatnie miały być zbiorem ideologicznych zasad i działań w ramach praktyki politycznej, była to jednak tylko swoista „mądrość etapu”. Do „racji” przekonywało się kogoś, w tym i masy, manipulacją i wszelkim zasobem działań cybernetyki społecznej. Jednak zmanipulowany musiał uwierzyć w to co się mu mówiło, przynajmniej powierzchownie. Stopniowo jednak, pojawiał się nowy typ człowieka, który nie tylko nie wierzył w to co się mówi, ale i sam mówił w to co nie wierzył. Nikogo do niczego nie przekonywał, o tym też pisze autor „Buntu Mas”, choć chyba nie do końca słusznie identyfikuje pochodzenie takiej postawy. Pojawiła się koncepcja etyczna „bo tak trzeba”, która niepostrzeżenie zastąpiona została przez „bo tak będzie lepiej”. Społeczeństwo zaczęło być karmione posiadanymi przez siebie prawami, w tym prawem do owej „lepszości”. Co mądrzejsi a bardziej cyniczni apostołowie takiego myślenia zadawali sobie czasem pytanie „cóż to jest prawda?”. Odpowiedź na to była wszakże prosta, dziś prawdą jest to a jutro tamto. Skoro wszakże coś jest tak płynne, to tym samym staje się elementem zupełnie niepotrzebnym, czymś co nie powinno, zupełnie niepotrzebnie, zaprzątać niczyjej uwagi. A więc w życiu politycznym dla prawdy miejsca raczej nie ma, tak jak nie ma sensu nauka historii.

Dokąd zmierzamy?

Historycy badając przeszłość widzą, coś co można określić mianem dążenia do celu danej grupy, narodu, plemienia, kościoła czy nawet pojedynczego człowieka dodatkowo rozciągniętego w czasie. Dążeniem tym mogła być chęć wyzwolenia się z obcego panowania, podbój sąsiada, wymordowanie lub wynarodowienie jakiejś grupy, narzucenie komuś swojej wiary, promocja swego, choćby bardzo oryginalnego punktu widzenia, czy też realizacja dalekosiężnego interesu. Oczywiście prawda była tu często relatywizowana, naginana, posługiwano się w ciągu ludzkich dziejów również kłamstwem. Niemniej wszystkie te zjawiska były ostre. Można jedno od drugiego oddzielić, czasami ustalić prawdę co do nich, czasem i to się nie udaje. Jedno jest pewne, ludzie mieli cele. Dzisiejszy świat zdaje się, że go utracił, a tym samym przestał mieć powód istnienia. Być może wraca do epoki bardzo pierwotnej, czego zawsze chcieli np. komuniści.

Jako chrześcijanin potrafię wyodrębnić swój cel ostateczny. Na szczęście nikt mi tego jeszcze nie wydarł, ale czy potrafię wskazać cel funkcjonowania państwa, w którym żyję, a które pochłonięte jest przez rozmemłaną debatę, a właściwie kłótnię pozbawioną istoty rzeczy, w tym prawdy. Cywilizacja Europejska również zdaje się cel utraciła, być może w formie znacznie głębszej niż Polska, gdzie jeszcze wciąż odzywają się całkiem silne instynkty realności, gdzie jeszcze tu i ówdzie ludzie myślą choćby o losie swych dzieci i wnuków. Świat zachodu utknął jednak w marazmie, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Bunt mas pochłonął wszystko, ludzie którzy się tym niepokoją uważani bywają raczej za szaleńców niż zdroworozsądkowców.

Prawda jasno wyrażana wymaga ostrej tożsamości, a więc jedyną drogą do niej jest przełamanie owej średniości i bylejakości, powrót do twórczości i niestety filozofii klasycznej, oraz do myślenia wspólnotowego. Tylko wtedy coś z nas jeszcze zostanie. Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej.